
Rok temu z pagórkiem Patryk Łoterson zaczął pisać opowiadanie. Wyglądało mniej więcej tak:
Mama piekła babeczki kiedy zapukał ktoś do drzwi. Wyjrzałem przez dziurkę. Zobaczyłem wilkołaka. Wszedł do domu. Mama poczęstowała go bułeczkami z tacy (nie można przecież unieść tyle bułeczek w rękach, nie?). Nasz gość okazał się być mądrym i dobrym towarzyszem. Zaprzyjaźniliśmy się z nim.
Od tej pory, mama z Patrykiem bardzo chcieli mieć zaprzyjaźnionego wilkołaka.
W ósme urodziny Patryka, zadzwonił ktoś do drzwi. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo dzwoniła wcześniej większa ilość cioć, wujków i przyjaciół, różnej maści i upierzenia. Tylko, że siedzieli już wszyscy przy urodzinowym stole. Takie czasy, że nikt nie zapowiedziany... oprócz trzech króli i jednego ministranta pytającego: czy mama przyjmie kolędę, nie przychodzi. A szkoda!
Rzucili się do drzwi, mama i Patryk.
- Wszy... wszy... wszystkiego naj... naj... naj... najlepszego!
Mężczyzna o ciemnym spojrzeniu i splecionych w warkocz ciemnych włosach wyjął z jesionki, którą niejedne wiosenne deszcze musiały dobrze znać, małe pudełeczko, przewiązane kokardką.
Trochę długo trzymali go na wycieraczce, zanim dotarło do nich, kim jest.
- Nareszcie jesteś! - ucieszyła się, jak zawsze roztropna, mama i wymieniła z synem porozumiewawcze spojrzenie. Na raz dwa złapali pod pachy... Ze zdecydowaniem niweczącym w zalążku jakikolwiek opór, posadzili wilkołaka przy stole. To znaczy... posadziliby, gdyby nie zmienił się po drodze w dużego brązowego psa.
Zachowywał się, jakby mieszkał z nimi od zawsze. Ogromne włochate cielsko pod stołem nie wzbudzało zainteresowania. Co najwyżej przyjemnie grzało w nogi.
Kiedy wszyscy wyszli, wychynął spod stołu.
- A przyjdziesz jeszcze?- spytał Patryk, kiedy wychodził.
- Pe pe pewnie.
Luka, bo tak miał na imię, nie wiadomo skąd wyjął ogromną czarną hulajnogę i zjechał po schodach.
Pudełeczko, to od wilkołaka, kryło stary zegarek z łańcuszkiem. Trochę porysowany i chyba zepsuty, bo nie dawał się nakręcić. O tajemniczych znakach widniejących na kopercie, mama powiedziała, że to cyrylica i że wyprodukowała go Fabryka Zegarków Pietrodworiec. Nie działał, ale był duży i ładny.
- Jest piękna pogoda... Nie ma siedzenia przy komputerze! Wasze mózgi nie mają szans!!- perorowała łagodna jak zawsze mama - Na dwór!
- Dlaczego?! - oponowali chłopcy.
Opór w tym wypadku był daremny.
- Wszyscy... zwyczajni chłopcy potrzebują ruchu, słońca, powietrza i... nudy, żeby się rozwijać- wyrecytowała mama.
- My nie jesteśmy zwyczajni! - zaprotestowali i spojrzeli po sobie.
Potargane włosy, brązowe (Patryk)i zielone (Filip) oczy, podciągające nosy, podarte spodnie i żałoba za paznokciami. Zwyczajni. Wyłączyli komputer.
- A jak przyjedzie Luka, zawołasz nas? - spytał Patryk pogodzony z losem. W zasadzie równie dobrze mogli się nudzić na podwórku. Może robić wszystko, byle z Filipem, rok młodszym kolegą z dołu.
- Zawołam - obiecała mama i wypchnęła chłopców za drzwi.
- I tak się nic ciekawego dzisiaj nie wydarzy - mruczał pod nosem Filip. Nie lubił, kiedy ktoś krzyżował jego plany. Szczególnie, kiedy zamierzał spędzić całe popołudnie na graniu - no i nie wiadomo co z rycerzem Roderygiem. Zginął na szafocie?- zapytał.
- Wcześniej ucięli mu nos- przypomniał sobie Patryk.
- Skąd wiesz?
- Zawsze ucinają - powiedział chłopiec z wysokości swoich ośmiu lat. Szedł pochylony, z rękoma w kieszeniach i zawziętością godną jakieś większej rzeczy, kopał kamień.
- Wiesz... - zatrzymał się nagle- możemy...
- Co możemy?
- Możemy... zbudować mały? zgrabny szafocik...
Filipowi zaświeciły się oczy.
- A kogo będziemy ścinać?- spytał.
- No... - zastanowił się Patryk - każdego, kto będzie chciał.
- Dobra.
Skierowali kroki do starej altany. Stała w kącie w ogródka mamy Filipa i pełniła funkcję składziku. Prawdziwy szafot, jak każda dobra rzecz, wymaga czasu i spokoju. Trzasnęły za nimi odrapane drzwi.
Słońce chowało płomienną łysinę za drzewami. Dozorczyni szła niby wyrzucić śmieci, ale tak naprawdę chciała sprawdzić, czy wszystko, w powierzonym jej skrawku świata, przebiega jak należy.
- O - pomyślała, opróżniając kubeł - Łotersonowie mają nowego psa - Nie za duży aby na ich małe mieszkanie? Olbrzym! I niemłody. Wygląda na łagodnego? ale czy to wiadomo?. No i czy pani Łoterson zna się na higienie chodników? Co?! Bez smyczy?!!
Ruszyła w kierunku, idącej drugą stroną ulicy, mamy. Nawet w półmroku dało się zauważyć, że pani Łoterson jest czymś zaniepokojona. Rozgląda się i nasłuchuje.... bez synka..... ale za to z psem... ciekawe czy nie agresywny ?
- Jak się wabi? - spytała, wyłaniając się nagle z ciemności. Jak zawsze pobrzękiwała kluczami w przepastnych kieszeniach fartucha.
- Jezus Maria! - krzyknęła mama, łapiąc się za serce.
- Pytam... - zaczęła kobieta, lecz słowa zamarły jej na ustach. U boku drobnej pani Łoterson stał wysoki przystojny mężczyzna i uśmiechał się przyjaźnie. Poza tym ulica była pusta.
- Jak pani szuka syna... - dozorczyni, kryjąc zakłopotanie, wygładzała fartuch - Od kilku godzin ktoś się tłucze w szopie... porządnie tłucze - rzekła z dezaprobatą.
Że mama czym prędzej pospieszyła w stronę altany, nie dziwi. Że poszedł za nią Luka, jest całkiem oczywiste. Ale że deptała im po piętach dozorczyni...
Chłopcy znajdowali się już na zewnątrz altany. Filip przekręcał klucz w zardzewiałej kłódce. Na szczęście... bo nadzwyczaj dobrze udało im się... zrealizować plan. Obaj umorusani z potarganymi włosami, obaj bardzo głodni, uśmiechali się od ucha do ucha. Mama, skromna jak zawsze, gratulowała sobie w duchu, że odseparowała dzieci od komputera. A chłopcy gratulowali sobie, że w dobrym momencie opuścili szopę. Coś im mówiło, że mamie to jeszcze.... a i wilkołak nie miałby na pewno nic przeciwko... Ale przed dozorczynią nie powinni się chwalić umiejętnością majsterkowania. Szybko skierowali kroki ku domowi.
- No, znalazła się zguba - westchnęła pani dozorczyni nie do końca zadowolona. Popatrywała na majaczący w ciemności budyneczek. Jej zdaniem, wszystkie obiekty nieznanego pochodzenia i przeznaczenia, powinno się rozebrać, bo kto wie, co w nich siedzi!
- Dziękuję pani, dobrej nocy! - pożegnała się mama.
- Dobrej nocy! - pożegnali się wilkołak i dzieci.
- Mam nadzieję, że będzie jej dobrze... - zamruczał Patryk.
- Szafocie? - Filip aż przystanął.
- Nie! Myszce, cośmy ją znaleźli pod stertą desek. Wrzuciłem... wrzuciłem ją pani dozorczyni do kieszeni.
- Na pewno- zapewnił Filip.
Jednak niewielki ma się pożytek z wynalazku...konstrukcji... czy z czegoś tam, zamkniętego w szopie.
- On nie ucina tak naprawdę głowy, tylko... trochę łapie w pułapkę... tłumaczył Patryk zaniepokojonej mamie - zresztą powinnaś się cieszyć, że będziemy odgrywać historyczne sceny.
- No... dobra... pani Łoterson cieszyła się z każdego twórczego działania syna, niewymagającego jej zaangażowania . Dokądkolwiek miałoby prowadzić. Zawsze to lepsze niż godziny przy kompie. Takie czasy!
- Tylko trzeba podjąć odpowiednie środki zaradcze - powiedziała, mądra jak zawsze.
- Co trzeba? - skrzywił się Filip.
- No... przetransportować, jak nikt nie będzie widział, szafot do parku i ukryć dobrze w krzakach, w waszej bazie. A potem dobrze się bawić - wyjaśniła mama.
- Mhm... tylko jak go przetransportujemy? - zafrasował się syn pani Łoterson.
- Złożymy go - stwierdził praktyczniejszy Filip.
- Złożymy? - zdziwił się Patryk, który jak żyje nie widział składanego szafotu- W co?
- No... - zastanowił się pomysłodawca - w płaskość.
Chłopcy kończyli jeść podwieczorek.
- Obawiam się, że ten model jest nieskładany - Patryk oblizywał łyżeczkę.
- To co zrobimy? - Filip nie miał innego pomysłu.
- Może... - brązowe oczy powędrowały na mamę- może... - przymilny uśmiech rozanielił upaćkaną czekoladą buzię.
- O nie! Wykluczone! Macie zabronione przyznawać się, że ja coś wiem!! - zuchwała jak zawsze była mama - Po tym jak pod moim okiem i za moim przyzwoleniem rozprowadziliście połowę hałdy piasku po całej ulicy?
- Po pół! Po całej nie zdążyliśmy... - uściślił Patryk i nagle się rozmarzył - Ale było... Cały się kleiłem!
- To na mnie nakrzyczała ta gruba baba, a nie na was... Zresztą nawet się nie broniłam - mama spojrzała z rozgoryczeniem - bo czy ktoś zrozumie, że dzieci mają świetną zabawę?
Spojrzała pytająco na wilkołaka.
- No - przyznał Filip - wszystkie dzieciaki z osiedla były szczęśliwe jak nigdy!
- Nie da rady chłopcy - rzekła mama z żalem - nie będę brać udziału w transporcie szafotu do parku. Ale - uśmiechnęła się chytra jak zawsze - nie zabronię wam przemieszczać dzieł waszych rąk, gdziekolwiek wam się podoba. Tylko nie na podwórku! - zastrzegła.
Chłopcy zniknęli na chwilę w pokoju Patryka. Po minucie bardzo poważna delegacja stanęła przed wilkołakiem. Policzki pałały im z przejęcia.
- Czy to możliwe, że jutro o zachodzie słońca pożyczysz nam hulajnogę? i że będziesz nam towarzyszył? - spytali prosząco.
- Taaak. Lu... Lu... lubię pomagać! Rzu... rzu...rzucam się jaaak ja... ja... jastrząb i po...po...pomagam!
Luka naprawdę świetnie pomagał, ale o tym rodzina Łotersonów miała się dopiero dowiedzieć.
CDN
Fakty Ostrowskie
pl. Rowińskiego 1
63-400 Ostrów Wielkopolski
tel. 62 591 74 49
e-mail:
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript.
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript.